Thursday, June 23, 2016

Co ma wisiec. Nie utonie.

Wyjezdzamy z parku.20 czewca godzina 10 rano. Jest juz bardzo goraca. Kierunek zachod .Dalej miedzystanowa 10 w kierunku El PAso. Lukasz mowi :
-Dorotka musze zatankowac .Mam paliwa na 22 mile. Musimy wrocic w kierunku wschodnim do  miasteczka Balmorhea ,Jak wjezdzalismy wczoraj widzialem stacjie paliw.
-Lukaszek co bedziem sie wracac jedziemy na zachod na moim dzipiesie pokazuje stacje za 13 mil. Zobacz jakie fajne widoki.
- Ok.   Jak zwykle zgadza sie ze mna maz.
Jedziemy,jedziemy. Zasieg w telefonach spadl. Inernetu nie ma. Wokol pustkowie. Preria po horyzont. Widzimy kosciolek z dawnych czasow i nic wiecej.




Goraco! W glowie obmyslam co zrobimy jak nam zgasne. Ale sie na wszelki wypadek nie odzywam . Czuje ,ze moj malzowinek gotuje sie w srodku. Nic nie gadam .Nie chce,zeby mnie wysadzil na pustyni. Modle sie. Modle. Modle. Lukasz oglasza,ze to koniec ,ze zaraz zgasnie.


I tu musze zacytowac scene z Misia Lukaszku!

 "No widzisz ! I on ją zaczyna widzieć powoli jakby, te trasę ! On ją bracie widzi w swoich marzeniach ! I ja by tu dawał od razu Gis !
Od Gis ! Od gitary!"

 Ukazala sie na moscie stacja paliw!
Wyszlo na moje ! jak  zwykle...
Gora czuwa. Jestesmy pod dobra opieka. Dziekujemy!

No comments:

Post a Comment